Kiedy w roku 2005, na łamach dwóch portali o tematyce giełdowej(fop.pl i inwestuj.net), opublikowałem prognozę indeksu WIG20 uzasadniającą zejście tegoż indeksu do poziomów 1000-1300 zostałem delikatnie mówiąc wyklęty przez 99% osób, które zaznajomiły się z tym artykułem. Faktem jest, że zbyt wcześnie widziałem koniec wówczas trwających wzrostów ale kiedy możni tego świata się zaprą to nie ma mocnych.
Argumenty, które miały obalić moją teorię były różne. Od najprostszych typu „to już nie jest taka giełda jak 10 lat wcześniej i takie spadki nie są możliwe”, do takich, które udowadniały ogromną rolę OFE i funduszy inwestycyjnych, nie mogących dopuścić do takich spadków.
Dla mnie, inwestora a właściwie gracza giełdowego, który zbierał doświadczenie od 1993r. było natomiast jasne, że giełda porusza się w cyklach od całkowitego niedowartościowania do maksymalnego przewartościowania, a wszystkimi rodzajami funduszy zarządzają tylko ludzie. Skoro funduszami zarządzają ludzie to znaczy, że tak samo jak indywidualni inwestorzy poddają się emocjom i potrafią spanikować tak samo jak pojedynczy spekulant.
Dlaczego o tym piszę skoro tytuł sugeruje raczej coś innego? Mianowicie od jakiegoś czasu mam nieodparte wrażenie, że wzrosty które rozpoczęły się w lutym 2009r oparte są na emocjonalnym podejściu do rzekomo lepszych danych z gospodarek całego świata a dodatkowo są podgrzewane wypowiedziami różnych ludzi mocno powiązanych (czytaj zainteresowanych takim obrotem sprawy) z gospodarką i rynkami finansowymi!
Już od wielu lat jestem wyznawcą teorii, iż osoby publiczne(ekonomiści, finansiści a zwłaszcza politycy) zachowują się tak jakby ludzie, którzy ich słuchają nie mieli za grosz własnego rozumu i nie potrafili dostrzec co jest prawdą a co nie. Najprawdopodobniej wychodzą oni z założenia, że ludzki umysł pod wpływem ciągłego powtarzania pewnej kwestii przyjmie ją za prawdę(co jest prawidłowym myśleniem) i wszyscy słuchający przyjmą ich wypowiedzi za prawdziwe i jedynie obowiązujące.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, iż taką metodę stosują tylko i wyłącznie w celu osiągnięcia swoich korzyści a Nas zwykłych szaraczków maja w d…. (dużym niepoważaniu).
Najlepszym, najświeższym i najbardziej bliskim dowodem są wypowiedzi Pana Premiera, Ministra Finansów itp. w okresie przed wyborami do Europarlamentu. Wówczas to mogliśmy słyszeć tylko same pozytywne wypowiedzi na temat stanu finansów publicznych, gospodarki itp. Ledwo wybory się zakończyły, nagle okazało się, że deficyt należy zwiększyć o 50% i kilka innych kwestii o których nawet nie będę pisał, bo nie o to tu chodzi.
Skoncentrujmy się jednak nad podstawowym tematem artykułu!!!
Przyczyną krachów giełdowych na całym świecie w 2007r jak i załamania rynku nieruchomości w USA była nieroztropność zarządzających (czytaj podejmowanie nadmiernego ryzyka) instytucjami finansowymi takimi jak banki(ten problem nie dotyczył naszych rodzimych banków bezpośrednio, ale ile banków w Polsce jest niezależnych od największych instytucji finansowych na świecie?). Dlatego chcąc powstrzymać kryzys, rządy wpompowały w system bankowy grube setki dolarów i euro. Taki ruch miał na celu pomóc w zwiększeniu płynności tych instytucji co miało przełożyć się na zwiększenie akcji kredytowej bez której trudno czemukolwiek się rozwijać.
Takie posunięcie wywołało przekonanie, iż na przestrzeni 2009 roku można spodziewać się zatrzymania recesji i odbicia gospodarek całego świata od dna. Był to wystarczający powód aby po kilkudziesięciu procentowej przecenie rynków giełdowych, wywołać odbicie na nich(tak naprawdę to nawet zdechły kot spuszczony z dachu wieżowca też się odbije). Jednak wzrosty oparte na samym przeświadczeniu o skuteczności posunięć dokonanych przez rządy największych gospodarek światowych, mogłyby nie być wystarczające na dłuższe i mocniejsze wzrosty.
Równocześnie największe banki USA, które zostały zasilone rządowym pieniądzem(czytaj pieniędzmi wydrukowanymi na szybko), chcąc zwiększyć swoją płynność i zrobić krok w stronę jak najszybszego uniezależnienia się od Państwa(tutaj małe wyjaśnienie: instytucje zasilone rządowym kapitałem mają dość znacznie ograniczoną swobodę działania, są jakby pod kontrolą rządu) musiały pozyskać kapitał z rynku co najłatwiej i najszybciej można uzyskać plasując na rynku kolejne emisje swoich akcji. Aby odnieść sukces w tym działaniu, same pompowały dolary w giełdę, wzmacniając tym samym siłę wzrostu. Rosnące rynki giełdowe, po tak znaczących spadkach, bardzo szybko rozgrzewają głowy inwestorów i z każdym miesiącem przyciągały coraz większe rzesze praktykujących spekulacje giełdowe. Ci ostatni widząc, że „złapali Pana Boga za nogi” bez problemu inwestowali swoje finanse w nowe emisje. Na polskim rynku objawem pokrewnym jest fakt, iż drugi miesiąc z kolei mamy dodatni napływ środków do funduszy inwestycyjnych tzn. więcej gotówki wpływa niż jest wycofywane. W taki sposób domknęło się koło, które samo się napędza.
Nie byłoby w tym nic groźnego gdyby nie fakt, że wraz z upływem czasu trudno dostrzec dowody na realizację scenariusza, który był podstawą do odbicia w lutym br. Bo cóż otrzymujemy na podparcie takiego rozwoju sprawy?
Niewątpliwie mamy całą masę pozytywnych danych- wskaźników z jednym małym „ale”. Mianowicie są to wskaźniki obrazujące odczucia i przeświadczenia różnych grup społecznych. Niestety, gdy spoglądamy na twarde dane gospodarcze to tu już taki optymizm nie bije. Są to z reguły wyniki co najwyżej sugerujące powolny spadek siły recesji. Niestety jakaś część tych danych wygląda nieco lepiej ale tylko dlatego, że porównywana jest z przewidywaniami analityków(pracowników tych samych wielkich instytucji finansowych). Co w takim razie ma Nas upewnić w poprawie sytuacji gospodarczej? Co ma napędzać dalsze wzrosty na giełdach?
Trudno jest znaleźć konkretną odpowiedź! Faktem niezaprzeczalnym jest natomiast to, że rośnie bezrobocie i nie widać hamowania tego procesu. Akcja kredytowa banków, dbających o swoje i tylko swoje, nie rozwija się i to zarówno w kredytach hipotecznych jak i tych dla firm na inwestycje. Efektem takiego obrotu sprawy jest znaczna nadpodaż nieruchomości, która to powoduje spadek cen mieszkań i domów. Może w tym miejscu ktoś zarzuci mi, że już od kilku tygodni ceny mieszkań nie spadają bo ruszył się popyt na nie. Niewątpliwie tak jest ale dlaczego? Po pierwsze, duży wpływ na taki obrót sprawy mają deweloperzy i instytucje które działają w segmencie rynku zwanym „pośrednictwem finansowym”. Jedni i drudzy przekonują tak często jak tylko się da, że ceny już nie spadną a lada moment z powodu braku nowych mieszkań(od kilku miesięcy wstrzymano nowe inwestycje z powodu kryzysu) zaczną rosnąć. W takiej sytuacji znajdą się zawsze chętni, którzy zaufają tym wypowiedzią i zdecydują się na kupno zwłaszcza, że rząd również to wspomógł(i tu chwała mu za to) poprzez program „Rodzina na swoim”. Osobiście jednak trudno jest mi uwierzyć aby po wzroście cen mieszkań w latach 2006-2008 o ponad 100% cała korekta tych „chorych” cen miała zakończyć się spadkiem o 10-15%(dlaczego w tym przypadku miałaby nie działać zasada dotycząca wszystkich rynków inwestycyjnych o przechodzeniu cen z jednej skrajności w drugą?).
A jaki efekt przynosi brak kredytowania inwestycji dla firm? Rosnąca z miesiąca na miesiąc ilość upadłości (dotyczy to również spółek giełdowych)no i oczywiście wzrost bezrobocia.
No tak ale Polska jest najlepszym gospodarczo krajem w Europie. Jako jedyne państwo może pochwalić się mini dodatnim PKB. Czy to nie może być odznaką, że nawet jeśli na innych rynkach nastąpi powrót do spadków to my oprzemy się temu trendowi?
Taka opcja jest prawie niemożliwa. Polska należy w dalszym ciągu do rynków wschodzących i jeśli nastąpi powrót „niedźwiedzia” na rynki światowe to raczej mało prawdopodobne, żeby polski byk sobie z tym poradził. W końcu wzrost PKB w naszym kraju w największym stopniu zależy od eksportu i inwestycji oraz od krajowej konsumpcji. Gdzie będziemy eksportować gdy nasi najwięksi odbiorcy będą przeżywać trudne chwile? Kto bez pomocy banków będzie mógł inwestować? Czy wzrost bezrobocia w kraju przyczyni się do zwiększenia konsumpcji?
Myślę zatem, że spadki tak naprawdę nie odeszły na dobre i przeżyjemy jeszcze znaczny impuls w dół na giełdzie.
W takim przekonaniu utwierdza mnie również sytuacja techniczna wykresu WIG20 w ujęciu miesięcznym, ale o tym może już w III części cyklu „Czy bessa to już przeszłość?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz